10 grudnia 2012

Czy myślałeś kiedyś, co czujesz w czasie jazdy?

Zauważam ostatnio zadziwiającą przemianę w moim życiu i moim podejściu do wielu spraw. Co jest jeszcze śmieszniejsze, dostrzegam też, jak bardzo przekłada się to na moje jeżdżenie (i to nie tylko w sensie ilościowym, ale także - a może przede wszystkim - jakościowym).


Rower szosowy Felt F1 SL - blog rowerowy KochamRowery.pl
Pamiętam, jak niecały tydzień temu zostałem poproszony o opowiedzenie, co tak naprawdę czuję i widzę, jadąc rowerem. Nigdy wcześniej za bardzo o tym nie myślałem, a szkoda.

Na początku pomyślałem i powiedziałem, że czuję wielki wysiłek, graniczący z bólem. Że kiedy jeżdżę z JB, potrafimy jechać pod szalony wiatr na płaskim terenie i jak ognia unikać siedzenia jeden drugiemu na kole, byle tylko nie okazać przed sobą nawzajem chwili słabości (aż do momentu, kiedy znajdziemy dowolny pretekst by zwolnić i mało nie wywrócić się ze śmiechu, że znowu nas poniosło ;) ).

Tak naprawdę jest to chyba jedyna okazja w moim życiu, kiedy ponosi mnie męskie ego i po prostu chcę pokazać, że coś potrafię. Nieraz w czasie takich interwałów robiło mi się ciemno przed oczami i traciłem poczucie świadomości. Jest to chyba jedna z tych rzeczy, których nie da się opisać i które trzeba po prostu przeżyć, a żeby były one możliwe, trzeba to po prostu czuć i chcieć tego.

Chwilę później pojawiła mi się w głowie także druga myśl. Taka myśl, że oto siedzę na rowerze i również tracę kontakt z otoczeniem, ale z powodu totalnego zamyślenia nad samą drogą i nie tyle nad celem, co nad samym faktem ruchu, zmierzania ku czemuś. To uczucie dopada mnie z kolei podczas jazdy z MP - nawijam kilometry szosy na koła, rozmawiam o niczym, a na koniec dnia stwierdzam, że przejechałem dystans, o który nigdy bym siebie nie podejrzewał, i że ten jeden dzień mnie w jakiś trudny do opisania sposób ubogacił.


Czechy na rowerze - foto z wyprawy rowerowej / blog rowerowy KochamRowery.pl


Coraz częściej i coraz wyraźniej widzę, że cały ten wysiłek i energia włożone w jak najszybszą jazdę po prostu nie mają sensu. Że przecież i tak dojadę, a kogo obchodzi, czy zrobię to o minutę wcześniej czy później? To nie tak, że skracam sobie trasę czy lenię się; po prostu wysiłek nie daje mi takiej przyjemności jak jeszcze rok czy dwa lata temu (ach, co to były za czasy!).

Ile pięknych chwil uciekło mi przez niepotrzebne spinanie się i walkę z wirtualnymi celami? Ile niepowtarzalnych widoków straciłem, gapiąc się na wskazania pulsometru zamiast na horyzont?

I wreszcie, korzystając z porady IM, nie mogę nie zapytać: co ja mogę zrobić, by ta wiedza pomogła mi być szczęśliwszym? Czy te zmiany, które zachodzą we mnie jako rowerzyście, mają przełożenie na moje życie? A może są właśnie jego odzwierciedleniem? Przecież spędzam na siodełku kawał życia i nie można wykluczyć żadnej z tych opcji. Co tak naprawdę daje mi jeżdżenie i dlaczego tak bardzo to kocham?

A Wam, kończąc, powiem jedno: warto czasem usiąść i po prostu zajrzeć w siebie. Zadać sobie najprostsze pytania o banalne z pozoru rzeczy dotyczące siebie samego, na które odpowiedzi potrafią być nie tylko zaskakująco trudne, ale też zaskakujące w swojej treści. Bo jeżeli nie masz czasu pomyśleć o własnym szczęściu i spróbować po nie sięgnąć, to po co w ogóle żyć?


Napisane w trudnym do opisania stanie, w niekontrolowanym przypływie i przepływie myśli. 

10 komentarzy :

  1. Coś w tym jest... Czasem trzeba olać "cyferki" i czerpać radochę z samej jazdy, z tego, że chwilowo można oderwać się od wszystkiego innego, oglądać świetne widoki, podziwiać przyrodę. M. in. dlatego zastanawiałem się nad kupnem crossa - wg mnie jazda na szosie sama z siebie wywiera pewnego rodzaju "presję" na wynik. Z jednej strony jest potem satysfakcja, ale pojawiają się pytania, o których wspomniałeś. Czasu mam ostatnio ile mam, zawodowcem nie będę (nie żebym kiedyś próbował ;)), więc może czas odpuścić i jeździć dla tylko i wyłącznie dla przyjemności (co też nie wyklucza tego, żeby czasem mocniej i dalej pocisnąć, prawda? ;)). Z drugiej strony szosa ma w sobie "to coś". No i tego typu rozmyślania mnie ostatnio dręczą, męczą i prześladują... ;) Ale jak wspomniałem w ostatnim wpisie - pewnie głównie za sprawą tego, że ostatnio w ogóle mały mam kontakt z rowerem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś w tym jest, co piszesz.

    Jednocześnie z powodów, o których wspominasz, tak bardzo ciągnie mnie do zakupu przełajówki. Niemal wszędzie nią wjedziesz, po szosie pojedziesz prawie tak lekko jak na rasowej szosówce, na stromych podjazdach też nie będzie wstydu, a od biedy nawet założysz bagażnik i sakwy.

    Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że posiadanie przełajówki to dla rowerzysty kwintesencja wolności w każdym jej wymiarze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno jak "coś jest do wszystkiego, to jest do niczego" (chociaż tak mówili bodajże w reklamie ACE ... ;))), jednak przełajówka chyba faktycznie jest na tyle wszechstronna. Ja z kolei patrzę w podobny sposób na crossa, hehe ;) Szosa jest po prostu mocno specjalizowanym rowerkiem stworzonym do konkretnego celu. Biję się ciągle z myślami, ale może trzeba będzie podjąć jakiś zdecydowany krok w stronę hm... "rekreacji"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzisz, ja po prostu mam szaloną słabość do sztywnych widelców ;) Zasadniczo uznaję albo całkowite sztywniaki (szosa/przełaj), albo - jeśli już rower ma mieć zawieszenie - MTB full suspension :) Może stąd nieco przytępiony entuzjazm dla crossówek jako "półśrodka" pomiędzy szosówką a MTB?

    Zresztą... to wszystko detale. Najważniejsze, żeby rower służył i dawał radość :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że nie tylko mnie pogoda wprawiła w stan egzystencjalnych przemyśleń życiowych jak i dokoła rowerowych.Jestem osobą lubiącą jeździć samotnie, swoim tempem i swoimi drogami...


    Za co uwielbiam samotną jazdę :


    1) Mogę napawać się cudownymi widokami,
    2) Lubię odczuwać ten stan, w którym człowieka wypełnia nieopisana radość z powodu zrealizowania wyznaczonego celu, która połączona jest z całkowitym wyczerpaniem (czyli podobnie jak sam opisałeś we wpisie).
    3) Dobrze jest się czasem zwyczajnie się zapomnieć i po prostu pedałować by wiatr wywiał z głowy złe myśli
    4) Jest to czas kiedy jestem sam ze sobą, a to też jest bardzo potrzebne do zachowania stanu równowagi psychicznej
    5) Podczas jazdy często myślę o rzeczach na które normalnie "nie mam czasu"
    6) Lubię czasem wrócić tak zmęczony, że nie wiem jak się nazywam, szczególnie gdy jestem bardzo zły, bądź zdenerwowany czymś

    Odnośnie tematu "uniwersalnego roweru", tak na prawdę sam do dziś nie wiem jaki rower byłby dla mnie najlepszy. Lubię jeździć szosą, ale czasem złapie mnie ochota na jazdę lasem i wsiadam na MTB, czasem mam ochotę pozjeżdżać w terenie i tutaj już brakuje odpowiedniego roweru, a jeszcze czasem zastanawiam się czy dobrze że kupiłem szosę zamiast trekkinga gdy chciałbym wyjechać na kilkudniową wycieczkę. Nie można mieć całego garażu rowerów... Chyba, że się mylę?

    OdpowiedzUsuń
  6. @nikt - świetny komentarz, nic dodać, nic ująć. Dzięki!

    A jeśli chodzi o liczbę rowerów, z definicji prawidłowa liczba to n+1, gdzie n to liczba rowerów posiadanych w danej chwili ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj tak, to prawda! Szkoda tylko, że u mnie chęć posiadania nie przekłada się póki co na ilość odbytych wycieczek / przejechanych kilometrów....

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadza się, fajne "podsumowanie" :) Są tacy, którzy mają całą stajnię rowerków :) Ja jednak jestem w tej kwestii monogamistą i chyba ciężko byłoby mi obdarować jednakową miłością x rowerów jednocześnie :D Dlatego skłaniam się raczej ku opcji "albo - albo" ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja właśnie nie mam z tym problemów. Każdy z rowerów może mieć w sobie coś niezwykłego, nawet jeżeli nieczęsto mam ochotę na nim jeździć.

    W domu mam np. rower mojej Dziewczyny, 50-letniego(!) "holendra", i choć jeżdżę nim bardzo rzadko, po prostu go uwielbiam :) Podobnie jej drugi rower, który waży 10 kg pomimo stalowej ramy i czasami mam wrażenie, że toczy się lepiej niż moja karbonowa rakieta. Moją miejską kozę, rower absolutnie obrzydliwy wizualnie i jeżdżący jak najgorszy śmieć, lubię z kolei za całkowitą niezawodność i tolerancję na zaniedbanie w codziennej eksploatacji ;) Ot, mało wymagający wół roboczy.

    Wszystko jest więc kwestią tego, za co i w jaki sposób dany rower kochamy :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdecydowanie nie przeczę, że każdy rower może mieć w sobie coś niezwykłego, wręcz przeciwnie :) Chodziło mi o to, że nie potrafiłbym "skupić się" na kilku rowerach jednocześnie w takim samym stopniu (i ładować w nie tyle samo pieniędzy :D), czyli mniej więcej tak jak piszesz - różnie w zależności od tego "za co i w jaki sposób" :) Zgadzam się też w kwestii posiadania roweru "po prostu do jeżdżenia", bez ciągłych modernizacji, czyszczenia, smarowania i całej pozostałej otoczki - chociaż to też jest fajne, to czasem człowiek chce po prostu pojeździć i nic poza tym :)

    OdpowiedzUsuń