Nie wiem, czy czytaliście historię sprzed kilku dni o rowerzystce, która wjechała na Autostradową Obwodnicę Wrocławia. Sama historia miała prawo się zdarzyć (któż z nas nie zrobił na drodze czegoś głupiego?) i choć na pewno powodem do chluby nie jest, jestem daleki od wieszania na tej rowerzystce psów - takie historie mają prawo się zdarzyć, szczególnie kiedy targają nami emocje. Ale to, w jaki sposób probowały ją bronić na swoim fanpage'u Miasta dla Rowerow, zakrawa na solidny absurd.
Co się właściwie stało?
Zdarzenie było właściwie dość banalne. Na dojeździe do skrzyżowania nasza bohaterka, zamiast trzymać się lewej strony pasa i po rozdzieleniu pasów płynnie kontynuować jazdę pasem lewym, do ostatniej chwili jechała wzdłuż prawej krawędzi jezdni. W efekcie jadące w tym samym kierunku samochody "odcięły ją" od możliwości kontynuowania jazdy lewym pasem, co skończyło się pojawieniem się roweru w najmniej oczekiwanym miejscu, czyli na Autostradowej Obwodnicy Wrocławia.Któż z nas o niej nie marzy o segregacji ruchu rowerowego i samochodowego? |
Jak interpretują to zdarzenie MdR?
Oto cytat z fanpage'a MdR na temat tego zdarzenia:W tej sprawie jest drugie dno: skrzyżowanie przed wjazdem na autostradę jest tak niefajnie zaprojektowane, że jadąc rowerem przepisowo przy prawej krawędzi jezdni w dużym ruchu samochodowym bardzo trudno jest "przebić się" na lewy (!) pas, którym autostradę się omija, a jak się źle wjedzie, to nie ma jak zawrócić.
Fakty są tymczasem takie:
- Nie było to żadne nietypowe skrzyżowanie, ani tym bardziej skrzyżowanie nieprzyjaźnie zaprojektowane - ot po prostu normalny pas ruchu rozdzielający się w pewnym momencie na dwa.
- Odcinek ten był niemal wzorcowo oznakowany.
- Skrzyżowanie, na którym rowerzystka popełniła błąd, wygląda tak:
I zdaniem MdR jest to "niefajnie zaprojektowane skrzyżowanie": Co jest w nim niefajnego i nieprzyjaznego, chyba nigdy się nie dowiem - moim zdaniem jest to skrzyżowanie, jakich w każdym mieście są setki. Nietrudno zauważyć, że rowerzystka miała mnóstwo czasu na to, by przygotować się do jazdy lewym pasem, gdyż na odcinku kilkuset metrów informacja o planowanym rozdzieleniu pasów pojawiła się dwukrotnie:
Mało tego! Kiedy już okazało się, że rowerzystka mimo wszystko zjechała na zły pas (mijając po drodze znak zakazu wjazdu dla rowerów i ignorując możliwość awaryjnego zjazdu na chodnik), najwidoczniej - ogarnięta paniką - kontynuowała jazdę, aż znalazła się na autostradzie. Nawet to jej jednak nie zniechęciło, gdyż nie zsiadła z roweru, lecz jechała jeszcze dalej, aż w końcu została zatrzymana przez policję, zaalarmowaną przez przejeżdżajcych kierowców.
Są to fakty, a z tymi - z definicji - trudno polemizować.
Dlaczego o tym piszę?
Już na wstępie pisałem: nie mam za złe rowerzystce, że zrobiła na drodze coś, czym trudno się szczycić. Każdemu zdarza się zrobić na drodze coś niekoniecznie mądrego. Czasami wiąże się to z brakiem odpowiednich umiejętności, innym zaś razem - z emocjami, które przesłaniają nam zdolność interpretowania znaków czy reagowania na wydarzenia na drodze.Irytuje mnie natomiast to, w jak uporczywy sposób organizacja uchodząca za jeden z najbardziej prorowerowych ruchów w Polsce próbuje wybielić zachowanie rowerzystki. Wbrew rozsądkowi, wbrew faktom, wbrew jakiejkolwiek logice - wszak rowerzyta z definicji nie jest i nie może być winny. A jeżeli fakty mówią inaczej, to tym gorzej dla faktów.
Drogie Miasta dla Rowerów, drodzy Aktywiści!
Jeszcze raz podkreślam: cieszę się, że jesteście. Cieszę się, że działacie, bo przeforsowaliście niejedną zmianę na lepsze w naszej rzeczywistości. Ale w tym przypadku po prostu nie macie racji.Ta historia NIE MA drugiego dna, a sprawa jest do bólu oczywista.
Rowerzystka serię błędów: nie zmieniła w porę pasa, nie jechała środkiem pasa (co podpowiada zarówno zdrowy rozsądek, jak i art. 22 Prawa o Ruchu Drogowym), w dodatku złamała jednoznaczny zakaz i znalazła się tam, gdzie absolutnie nie powinna była się znaleźć. Na koniec nie zeszła z roweru, choć wg artykułu była roztrzęsiona (co nie jest raczej stanem, w którym jazda na rowerze jest bezpieczna), tylko kontynuowała jazdę, narażając się (zresztą nie tylko siebie!) na śmiertelne zagrożenie. NIE MA innej wersji zdarzeń i NIE MA żadnego niefajnego skrzyżowania (za to jak bardzo niefajna jest dla rowerzysty autostrada!).
W związku z tą historią apeluję: jeżeli wiecie, że nie macie racji (a w tym przypadku nie wierzę, że tego nie dostrzegacie!), miejcie odwagę przyznać, że rowerzysta jest po prostu sam sobie winien. Któż inny jak nie Wy ma autorytet, żeby nie tyle skarcić, co przede wszystkim zwrócić uwagę na błąd i wytłumaczyć, co zrobić, aby podobne sytuacje się nie zdarzały? Dlaczego - zamiast napisać o tym, jak ważna jest jazda środkiem pasa tam, gdzie planujemy zjazd na lewy pas lub skręt w lewo, zasłaniacie się historyjką o niefajnym skrzyżowaniu i próbujcie wybielać zachowanie rowerzysty?
Apeluję o umiar - tylko o tyle i aż o tyle Was proszę. Tylko taka postawa sprawi, że będziecie poważnym partnerem do rozmów i pomożecie rowerzystom odkleić łatkę fanatyków, którą przyklejono całej naszej grupie za winy nielicznych wariatów.
głupia baba ;)
OdpowiedzUsuńSama sobie winna. Albo nie wiedziała gdzie jedzie, albo bardzo wcześnie spanikowała. Przecież nawet po skręceniu w lewo ale jeszcze przed rondem jest przejście dla pieszych, mogła spokojnie zjechać i przeprowadzić rower, a następnie dostać się na rondo.
OdpowiedzUsuńDzięki za wpis. Już myślałem, że to ze mną coś nie tak... od początku patrzałem, że awaryjnie mogła zjechać na chodnik i przeprowadzić rower (sam tak często robię jak są takie 'niefajne skrzyżowania').
OdpowiedzUsuńTo dość zabawne, bo ja z kolei zastanawiałem się, czy nie wkładam kija w mrowisko - a tu proszę, odzew jest zdecydowanie pozytywny. To chyba dobrze, bo żaden fanatyzm nie jest dobry, nawet ten z pozoru "w słusznej sprawie".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wojtek
KochamRowery.pl